poniedziałek, 21 marca 2016

Na początku był negatyw


Agnieszka Osiecka – tej godności nikomu nie trzeba przedstawiać. Nieżyjąca już autorka wielu tekstów poetyckich, dziennikarskich, pozostawiła swój łabędzi śpiew pod tym strawestowanym tytule. Na początku był chaos w Mitologii, u Osieckiej negatyw. Samym tytułem zaznacza ważność fotografii w naszym życiu, akcentuje jej podmiotowość. Jak sama definiuje zagadnienie: Fotografia? Może czymś takim jak piosenka: pamięcią, którą zna się na pamięć. Notatką. Westchnieniem. Klepsydrą. Bajką, a trochę też  bujdą.


Z mojego bloga można z łatwością wnioskować, że fotografia jest mi bliska, nawet bardzo, zarówno strona teoretyczna i praktyczna była/jest u mnie pasją od dawna. Poświęciłam jej moje dwie prace: licencjacką (Fotografia jako alter ego pisma) i magisterską (Ekfraza fotograficzna Fotoplastikonu Jacka Dehnela). 
Wracając do książki, muszę się przyznać, że wybrałam ją przypadkowo, bez wcześniejszej recenzji, opinii, weszłam do biblioteki do działu: literatura polska i chyba biało-czerwony grzbiet książki przykuł moją uwagę, a tym bardziej wyraz negatyw, toż to nomenklatura fotografii :) 


Książkę czyta się i o-glą-da, tak ogląda, jak przy kawie u koleżanki, komentarze Osieckiej smakują jakby ktoś opowiadał o tych zdjęciach. Autorka udostępniła w niej dużo prywatnych zdjęć, przyzwalajątym na wejście do intymnej sfery.


Tyyyle kolorowych zdjęć! 
Przewaga treści wizualnej nad drukiem.

 Autorka wprowadza nas w jej świat fotografii z dystansem i poezją. W niezwykle czuły sposób o niej opowiada, tworząc liryczne określenia, porównania np.: Wysuwany do przodu ryjek czy raczej harmonika –  o obiektywie. Obiektyw –  ryjek to u Osieckiej to samo, jej autorski synonim :)

Namawiam was do lektury i zostawiam z najlepszymi wg mnie cytatami:

Ulubione moje zdjęcia  te które, przez lata robiłam i te, które, mnie zrobiono kojarzą mi się z wakacjami, z kajakami, chłopcami, dziećmi, balonami i tym wszystkim, czy jest lato: spuszczeniem z łańcucha i bajkową wolnością.

Najważniejsze chyba jednak ze wszystkiego, co mnie w fotografii pasjonuje, to jest coś irracjonalnego, metafizycznego, co nie da się objaśnić ani za pomocą pojęć technicznych, a ni za pomocą języka felietonowego. To jest na przykład prześliczne i rzewne światło mazurskie czy też koronkowe światło paryskie, czy krakowski półmrok i złoto, coś, co uparcie wraca we wszystkich niemal fotografiach, przy tum nie jest to jakiś ,,efekt ‘’ ani sztuczka. Ot, bez żadnych manewrów i filtrów dostajemy po prostu prezent od Pana Boga.

Mazurski las i paryski skwer uśmiechają się nagle do nas. To jest tak, jakby piękne dusze tamtych miejsc przenikały wprost do fotografii, bez udziału mechanizmu.



Kiedy pierwszy raz ukradli mi aparat, czułam się fatalnie. To było trochę tak, jakby ukradziono mi bardzo drogiego przyjaciela, który zna moc moich sekretów. A poza tym to było tak, jakby zabrano mi pióro, którym piszę, co wiąże się z pewny przesądem…

Ludzie robiąc zdjęcia, chcą przecie schwytać chwilę za ogon, zatrzymać młodość, przyłapać miłość na gorącym uczynku.

Takimi najmniejszymi muzeami, które nosimy przy sobie są oczywiście nasze portfele. Spomiędzy bilonu i prawa jazdy wynurzają się twarze naszych kochanych i niekochanych, i buzie naszych dzieci, które teraz są już twarzami dorosłych ludzi.
Wiele czułości w tej fotografii…
Dlaczego właściwie przechowujemy w portfelu zdjęcia? I czasami czasem aż tyle? Dlaczego tak nam przykro, kiedy buchną nam taki portfel? I tak nam tak wstyd, kiedy przyjdzie w pugilaresie uczynić zmianę warty? Może człowiek ani na chwilę nie chce się rozstać z przeszłością?

Rzecz jasna, fotografia chroni nas przed śmiercią, chce zatrzymać czas, młodość, świeżość, naturalność.

Wszędzie fotografowałam się na tle krzaków. Nie wiadomo, czy to Londyn, czy Zgierz, a krzak i tak jest szary, płaski i nieważny.



W CZEKANIU na gwiazdę, na sygnał, na znak, we dwoje, we dwoje – bo jak? W salonie rzeźbionym stylowo – we dwoje. W podróży przez grypy i zdrady. W nadziei, że warto, że jednak, że tak. We dwoje, we dwoje, we dwoje. ..
Bo jak?

Nie należy pokazywać zdjęć niemowląt, ponieważ wszystkie wyglądają mniej więcej tak samo i w ogóle co to kogo obchodzi. Poza tym niektórzy mają wstręt.

Czasem ktoś poczuje się nieswojo, widząc skierowany na siebie obiektyw, czasem drażni go osoba fotografa, a czasem błysk flesza kojarzy się wręcz ze strzałem.

Fotografia opowiada tak bardzo dokładnie.



Kiedy się prawdziwie wielbi jakiś brzeg, jakieś jezioro czy choćby wiejską chatę, to wcale nie trzeba umieć fotografować, żeby robić dobre zdjęcia. To jest tak jak z miłością: kiedy gorąco zakochany mężczyzna błądzi po zakamarkach swojej kobiety, to jego ręce, oczy, usta, brzuch – wszystko podświadomie nabiera jakiejś poufnej doskonałości. I wcale nie trzeba czytać podręczników UDANY SEKS, żeby we dwoje pofrunąć do nieba.

Ja sama mam przeważnie pod ręką film o czułości 100, 200 i 400 asa, ale właściwie fotografuję na setce i dwusetce, bo raczej w dzień, po południu i często w słońcu. Wtedy szczególnie czułe filmy nie są mi potrzebne. ,,Film o czułości 400 asa używasz do fotografowania grzyba w ciemnym lesie’’. Otóż to! Te filmy o szczególnej czułości przydałby się na tych legendarnych Mazurach.

Dziś niemal każdy człowiek od dziecka obcuje z fotografią. Aparat stale nam towarzyszy, jak nie nasz, to cudzy: na wakacjach, w domu, w podróży, na imieninach. Zostaje nam stosy kolorowych pamiątek.

Mijały lata, i teraz postępuję jak Japończyk  fotografuję kolorowo i czarno-biało, zależnie od tego , co to za świat, co to za ludzie i jaka temperatura u mnie w środku.
Majakowski i Witkacy fotografowali jak najęci, fotografia stała się także tematem poezji (,,a została tylko fotografia’’  Marii Jasnorzewskiej). Potem przyszedł legendarny cykl WALKA NA MINY Miłosza i Kisiela. To i mój bzik!

Na przykład – samowyzwalacz! Uwielbiałam samowyzwalacze. Ach ten rozkoszny bieg do grupki przyjaciół, żeby chytrze zająć miejsce w szeregu i zrobić minę ,,jakby nigdy nic’’!

Czytam książkę Susan Sontag O FOTOGRAFII. Każdemu ją polecam. I tym, którzy interesują się fotografią, i tym, którzy się nią nie interesują. Ta książka - to wzór pracowitości: naukowej, socjologicznej, kobiecej.

Przeczytała wszystko, co potrzeba. Przypisy są doskonałe i wyczerpujące.

Tedy przemyślenia S.S. na temat fotografii są ogromnie interesujące. Autorka uważa fotografię za najbardziej obiektywną ze sztuk, a jednocześnie  zarzuca fotografikom umiejętność manipulowania ludźmi.

Zdjęcie mocniej przekonuje niż słowo. W każdym razie – wielu z nas.

Na przykład kilka razy powraca kwestia agresywności aparatu.

Nawet wtedy, kiedy fotograf apetycznie fotografuje naguskę, S.S. uważa to bardziej za torturę niż za zaloty.

Dziś chcę opowiedzieć o tym, że fotografia z wielką przejrzystością ujawnia, czy ludzie na zdjęciu naprawdę są sobie bliscy. Mają wówczas wspólny rytm, spojrzenia skierowane w jedną stronę, pewną poufność. Bardzo łatwo rozpoznać na zdjęciu parę ludzi, którzy sypiają ze sobą lub lada dzień zaczną sypiać. I odwrotnie – oglądając fotografię, można przeczuć, że ci państwo niedługo ze sobą sypiać przestaną.
I bardzo ważne: zdjęcie robi ktoś, kogo się lubi, komu się ufa. Dlatego nie czuje się skrępowania i lęku przed aparatem. Cienia zniecierpliwienia!

Sporo zdjęć w tej książce zrobionych jest przez Przypadkowe Osoby - te ciekawe postacie, którym poświęciłam już osobny rozdział

W każdym niemal albumie, w każdej szufladzie czy szpargałowni zdjęcia układają się w historyjki, w opowieści, w całe filmy fabularne. Takim filmem, po pierwsze, jest nasze własne życie.

A dziw bierze, że mnóstwo określeń ze świata fotografii nosi silny stempel poetycki. Powiedzmy  ,,uciekające zdjęcia’’

Kiedy koniec tej książki wisi już w powietrzu, wspominam często moje stare aparaty fotograficzne – i ten pierwszy z ryjkiem, i rozmaite poczciwe zenity, i tego nowego Pentaxa z wszelkimi możliwymi gadżetami. Przychodzi mi też do głowy, że najintensywniejszymi aparatami są ludzki oczy. Prześwietlają, oceniają, wydobywają nie wierzch. Nie ma nic bardziej wzruszającego niż oczy zakochanego mężczyzny, patrzącego na kobietę tak, jakby mówił: MIŁA MOJA, PRZECIEŻ JESTEM TWOJĄ WŁASNOŚCIĄ.

Czego (czy raczej  kogo) nie fotografuję nigdy, to kwiatów ciętych. Są za smutne: Ludzie kupują te śliczne trupy.


Kurtyna.

Edit: Rok temu to wszystko powstało, a dokładniej 17 marca, czyli ponad rok temu, ale było ciepło! 

2 komentarze:

  1. JESTEM PEŁNA PODZIWU JEJ TWÓRCZOŚCI.
    REWELACYJNY, PEŁEN PASJI FOTOGRAF.
    PRZEDE WSZYSTKIM PIĘKNA I MĄDRA KOBIETA :)

    Pozdrawiam Zocha
    http://www.zocha-fashion.pl/

    OdpowiedzUsuń
  2. ciekawie opowiada o fotografii :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...